Jednego czego byłam pewna to tego, że na pewno nie znajduję się w niebie. Ostry ból przeszywał całe moje ciało, a ja nawet nie mogłam otworzyć oczu. Coś trzymało mnie w tej nieskończonej ciemności. Próbowałam się wyrwać z jej sideł, ale na marne. Byłam zbyt słaba, a ona zbyt mocna. Czasem myślałam, że to Camil. Ona mnie tu uwięziła, ale gdy z daleka, jakby spod tafli wody usłyszałam głos Krisa ta myśl zniknęła. On nie pozwoliłby jej mnie skrzywdzić.
-Ile to jeszcze potrwa? Potrwa.. Trwa.. - Słowa echem odbijały się w mojej głowie.
-Może obudzić się w każdej... Każdej... Chwi... li... Li
-Albo... Nigdy... Nigdy... - Nie zdawali sobie sprawy, że ich słyszę i napędzali we mnie jeszcze gorszy strach. Mówili o niezrozumiałych dla mnie rzeczach, ale żadna z nich nie wyjaśniała gdzie i dlaczego tu jestem. Niewiedza irytowała mnie bardziej niż fakt, że nie mogłam się ruszać. Chciałam wziąć głębszy oddech, ale czułam się, jakby ktoś usiadł na moją klatkę piersiową.
-Kayla? La.. La.. - Kris. Jego głos był zatroskany i smutny. Chciałam powiedzieć mu żeby się nie martwił, że tu ze mną wszystko w porządku, ale jak? Poczułam, jak mocno ściska moją bezwładną dłoń - Przepraszam...praszam... - Gdybym mogła nawrzeszczałabym na niego, że nie ma za co. To nie jego wina, że miałam matkę psychopatkę. - Na prawdę nie chciałem... chciałem...
-Ty kretynie... - Z moich ust wydobył się cichy, ledwo słyszalny głos, ale był on na pewno mój. Gdyby nie to, że się nie ruszałam, zamarłabym.
-Co? - Uchyliłam delikatnie powieki, by zobaczyć jego twarz ściągniętą bólem i... zdziwieniem? Siłą umysłu nakazałam sobie także ścisnąć jego rękę.
-Jesteś kretynem. To nie twoja wina... - Rozdziawił buzię, przyglądając mi się z tak niewyobrażalną ulgą. - Przerażasz mnie, gdy tak na mnie patrzysz - Skłamałam. Tak na prawdę cieszyłam się, że nie wymyśliłam sobie jego uczucia do mnie.
-O boże - Szepnął i przycisnął swoje zimne czoło, do mojego rozpalonego - Już myślałem, że nie usłyszę twojego głosu - Zaśmiałam się cicho.
-Nie prawda. Wierzyłeś, że otworzę oczy - Zacisnął usta w wąską kreskę.
-I nie chce być je zamykała - Kiwnęłam głową, mrugając, by się nie rozpłakać.
-Opowiesz mi co się stało? - Zesztywniał. Jego oddech minimalnie przyśpieszył, a spojrzenie stało się niespokojne.
-Nie pamiętasz? - Pokręciłam głową przecząco.
-Moje ostatnie wspomnienie, to gdy... Gdy ktoś strzelił do Camil. Potem wszystko jest zamazane - Przełknął głośno ślinę i opadł na krzesło stojące obok łóżka, na którym leżałam. Chciałam powiedzieć mu żeby tego nie robił i był przy mnie tak blisko, jak tylko się da, ale bałam się. Jego wyraz twarzy powstrzymał mnie.
- Ja... My złapaliśmy Camil...
-Złapaliście? - Zmarszczyłam czoło.
-Znaczy... Zabiliśmy ją - Jego ton głosu był szorstki, ale niepewny. Odetchnęłam z ulgą.
-Może nie powinnam się cieszyć, ale chyba nie potrafię, być z tego powodu smutna - Kącik jego ust powędrował nieznacznie do góry. - Ale co dalej? Co się działo ze mną, że się tu znalazłam.
-Muszę to mówić? - Spuścił głowę, a wzrok wbił w swoje zaciśnięte w pięści dłonie.
-Kris - Upomniałam go.
-Nathaniel cie postrzelił - Wypalił. Otworzyłam szerzej oczy i spojrzałam na swoje ciało, przykryte kocem. Chciałam unieść jego rąbek, ale zielonooki mnie powstrzymał. - Nie rób tego - Posłałam mu przerażone spojrzenie, ale cofnęłam rękę.
-Tak po prostu mnie postrzelił - Zagryzł wargę, nie wiedząc co powiedzieć.
-Nikt się tego nie spodziewał - Oblizałam spierzchnięte usta.
-Dlaczego jestem tu, a nie w zwykłym szpitalu? - Spytałam podejrzliwie.
-Ponieważ to był śmiertelny strzał... I...
-I co Kris? - Ponaglałam go, z rosnącym niepokojem.
-Musieliśmy cie przemienić... W stróża - Wykrztusił.
-O mój boże - Mój oddech przyśpieszył.
-Przepraszam...